Zwiedzając Lublin z dzieckiem, opowiedzmy mu historię…
Legenda o złym kamieniu, lub inaczej mówiąc, nieszczęśliwym, zaczarowanym, przynoszącym pecha kamieniu, jest stara jak świat. Podchodząc pod Wieżę Trynitarską, u zbiegu ulic, zauważymy, że pod ścianą jednej z kamienic znajduje się dość duży kamień. Przystańmy na chwilę i popatrzmy na żłobienia widoczne w jego strukturze. Jak się później okaże, mają przerażającą historię.
Kamień już na pierwszy rzut oka nie pasuje do tego miejsca – jest zbyt duży, zawadza, estetycznie nie wygląda najlepiej i nie wpisuje się w urokliwą uliczkę otoczoną odnowionymi kamienicami. Okazuje się, że kamień funkcjonował w przerażający sposób w mieście jeszcze w czasach, gdy za różne przewinienia mieszkańców Lublina spotykała kara ścięcia. Ścięcia dokonywał kat ( w mieście istniała specjalna instytucja kata), na mocy wyroku sądu. Aby ściąć głowę skazańca, kat brał wielki, ostrzony godzinami topór, robił rozmach i ścinał głowę celując w kark. Osoba, której ścinano głowę, leżała twarzą w dół. Aby ułatwić sobie pracę, skazaniec układał się na pniu dębu ustawionym właśnie na takim kamieniu…
Jak możecie się domyślać, kamień który do dziś leży pod katedrą, a na co dzień mija go mnóstwo ludzi, był podkładką właśnie do ścinania głów. Według legendy, kamień został tutaj przywleczony z innej dzielnicy: ze Sławina, skąd do centrum, według ówczesnej wiary ludzi, przywlekły go diabły. Zanim stał się miejscem kaźni, trafiał z rąk do rąk i każdemu, kto miał z nim do czynienia, przynosił ogromną zgubę. Mieszkańcy, gdy go znajdowali, przyglądali się i stwierdzali, że jest to doskonała w tamtych czasach rzecz, gdy na przykład o dobry budulec pod zabudowania, nie było łatwo.
Zaciągano kamień na przykład do budowy pieca piekarniczego, jak zrobił pewien żydowski piekarz. Nie skończyło się to dobrze: człowiek zginął w tak nieszczęśliwych okolicznościach, piekąc się żywcem, że wdowa po nim od razu zorientowała się, że we wszystkim brał udział diabelskie moce – wiedziała, że wiele złego rozpoczęło się od momentu przyciągnięcia do gospodarstwa kamienia.
Już wcześniej zresztą krążyły po Lublinie pogłoski, że ten krążący po ludziach duży kamień jest szczególny – być może jest z nim coś nie tak. Piekarz jednak, zgodnie z ówczesną wiarą, uznał, że chleb to rzecz święta i jakiekolwiek złe moce nie mogą działać, gdy kamień służy do wypiekania podstawowego jedzenia dla mieszkańców miasta…
Kamień wdowa wyrzuciła z domu i od tragicznej śmierci piekarza leżał bezpańsko na Placu Rybnym – ludzie już czuli, że kamienia lepiej chyba nie zabierać do domu. Pewnego razu inna kobieta, która niosła przez miasto w dzbanach wrzącą zupę, potknęła się o kamień i wylała wszystko na głaz. Natychmiast znalazły się wygłodniałe bezpańskie psy, które wylizały zupę, przeznaczoną wstępnie dla męża kobiety, pracującego na pobliskiej budowie. Psy, po tym, jak wylizały kamień ociekający zupą, padły martwe, niczym zatrute silną trucizną. Wydarzenie tak mocno zapisało się w pamięci mieszkańców miasta, że miejsce, w którym wówczas znajdował się kamień, nazwano Psią Górką i nazwa ta funkcjonowała przez wieki. Jeszcze w 1941 roku zrobiono zdjęcie z Psiej Górki, gdzie znajdowała się opanowana przez hitlerowskie Niemcy dzielnica żydowska w Lublinie. Obecnie miejsce to nie istnieje, a szczątków należy szukać w okolicach Bramy Grodzkiej.
Tak właśnie powstała legenda o złym, czarcim kamieniu w Lublinie
Nieszczęsne wydarzenia z psami, dziwna śmierć piekarza, jak i incydent ze złodziejem z Wieży Trynitarskiej (który robił głowę o głaz w trackie próby okradzenia dzwonnicy) to tylko niektóre wydarzenia, o których mieszkańcy wiedzieli, zaczęli opowiadać sobie, dodawać dwa do dwóch i wychodziło im, że coś jest nie tak. Nic więc dziwnego, że zaczęto w końcu uważać na głaz: to od niego wciąż rozpoczynały się tragiczne w skutkach zdarzenia. Kamień zaczęto z czasem traktować jako przeklęty. Dalsze jego przeznaczenie było dość przewidywalne więc: trafił do najgorszego, do miejskiego kata, który bez problemu użył go jako podkładkę do ścinania głów. Było to w pierwszych latach XV wieku, w czasach, gdy w mieście funkcjonował jeszcze Plac Bernardyński, zwany też Placem Straceń. Gdy przestał pełnić służbę u katów, nikt go już nie dotknął. Kamień leży nieruszony od dziesiątek lat, aż do dziś, pod jedną z kamienic przy ul. Jezuickiej.
Przechodząc obok kamienia zauważymy, że w jego strukturze jest dość wyraźny wyłom: kat, zamachnąwszy się zbyt mocno podczas wykonywania jednego z wyroków, rozłupał dąb na pół i wbił topór aż w strukturę głazu. Po tym wydarzeniu, trudno było o śmiałka, który chciałby choć dotknąć kamienia. Nie bez powodu leży bezwładnie pozostawiony przed wiekami w tym samym miejscu. Dziś trudno już powiedzieć, czy kamień znajdujący się obok Wieży Trynitarskiej ma dalej swą diabelską moc. Faktem jednak jest, że nikt nie chce go nawet wyrzucić poza obręb miasta. Turyści robią sobie z nim zdjęcia, głaszczą i traktują jako jedną z ciekawostek. Pamiętajmy jednak, że w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy!
Gdzie znajduje się przeklęty kamień w Lublinie?
Kamień, o którym krążą legendy znajduje się pod Wieżą trynitarską, przy ul. Jezuickiej, dokładnie w miejscu, które jest pokazane na zdjęciu powyżej.