Skansen – muzeum budownictwa ludowego w Sanoku
Skansen w Sanoku to jeden z największych parków etnograficznych w Polsce. Zlokalizowany tuż przy brzegu rzeki San, wśród wzgórz, w granicach Sanoka.
Dojazd do skansenu w Sanoku z Rzeszowa lub z Warszawy
Odwiedzenie akurat tego parku etnograficznego to jeden z najlepszych pomysłów na weekend dla mieszkańców Rzeszowa, Lublina, Tarnowa. Jest to też wcale niegłupi pomysł dla tych, którzy zastanawiają się, dokąd pojechać na weekend z Warszawy – to tylko kilka godzin jazdy autem. Warto zresztą szarpnąć się na podróż z Warszawy na bliższe Podkarpacie dla samej trasy: podążanie wąskimi górzystymi dróżkami i oglądanie miejscowych zabudowań (sporo drewnianych, starych domów) okaże się dla wielu z nas relaksujące. Ponadto, ciekawostką może okazać się wizyta w jednej z przydrożnych podkarpackich knajp, prowadzonych dajmy na to przez panią Halinkę czy panią Ewę: smaczne miejsca, które w życiu nie widziały Ikei, gdzie za ozdobę ściany gra plakat z Algidy, a zupa podawana jest w starym talerzu. Zdrowo, smacznie, w dużych porcjach i bez zadęcia. W dodatku, w towarzystwie rozgadanych miejscowych.
Dachy ze strzechy w sanockim muzeum wsi
O tym, co to jest strzecha, pisaliśmy tutaj. W artykule co prawda mowa o nowoczesnych domach pokrytych strzechą, warto jednak przeczytać, jakie właściwości ma takie pokrycie dachowe i dlaczego coraz więcej osób w dzisiejszych czasach decyduje się na jej zastosowanie przy budowie nowoczesnego domu. Mnóstwo takich nowoczesnych domostw krytych strzechą znajdziemy na niemieckiej wyspie Rugia.
Strzecha w dawnych czasach niekoniecznie powstawała ze słomy. Zwykle korzystano z tego, w co obfitowała okolica: żarnowiec, wrzos, czy sitowie lub trzcina. Co ciekawe, dach tego typu w dzisiejszych czasach uznawany jest za jeden z najzdrowszych, najbardziej przyjaznych człowiekowi. Jeśli budujemy go wedle nowoczesnej myśli budowlanej, nie przecieka. Nieco inaczej było w dawnych czasach, gdy zdarzało się, że po dużych wichurach powstawały rozszczelnienia w dachu, a woda opadowa lała się domownikom na głowę. Dziś nie ma o tym mowy.
Jakich mebli używali ludzie kilkaset lat temu?
Jeśli zwiedzając skansen będziemy zdumieni tym, jak trudno kiedyś żyło się na wsi, weźmy pod uwagę coś jeszcze. Większość skansenów w Polsce przedstawia chaty z czasów od XVIII do XX wieku: w ich wyposażeniu znajdziemy stoły, ławy, łóżka. Jeśli jednak cofniemy się choćby o 200 lat wcześniej, np. do XVI wieku, znajdziemy warunki jeszcze trudniejsze. Wtedy normą było spanie na podłodze (przypominamy – bez desek), picie z jednego kubka i nieposiadanie absolutnie żadnego stołu.
Jeśli natomiast przeraża nas widok chaty, w której jedna izba zajmowana była przez ludzi, a druga – oddzielona od niej o ścianę, przeznaczona dla krów, kur i innych zwierząt, to trzeba jednak dodać, że jest to pewien luksus w porównaniu do czasów dawniejszych. Bardzo długo Europejczycy żyli w jednej izbie z krowami, kurami i świniami. Spano w akompaniamencie krowiego muczenia, a odchody wydalane przez zwierzęta nie kojarzyły się z niczym szczególnie obrzydliwym. Przeciwnie – pozwalały się ogrzać. Podobnie jak ciepło wydzielane przez większe zwierzęta – to było na wagę złota.
Łóżka z siennikami
Gdy Europa rozwinęła się nieco gospodarczo, w domach zaczęły pojawiać się łóżka z siennikami (czyli takie, w których rolę materaca pełnił worek wypchany słomą lub sianem). Zawsze jednak były to krótkie łóżka: miały od 1,5 do 1,7 m długości. Ludzie natomiast wcale mniejsi niż dziś nie byli. Dlaczego kiedyś łóżka były tak krótkie? Zwyczajnie: z oszczędności. Na skonstruowanie łóżka o długości 1,5 m idzie mniej surowca niż na takie, które ma 1,8 m. Poza tym w chatach było mało miejsca. W jednej izbie mieszkała cała rodzina. Dzieci spały na zapiecku (czyli w przestrzeni między piecem a ścianą), na środku stał stół, pokaźną przestrzeń zajmował ów piec. Były też ławy i co najmniej dwa łóżka. To wszystko na przestrzeni dzisiejszego przeciętnego salonu. Wstawienie mniejszego łóżka ułatwiało rozplanowanie przestrzeni. Dodatkowo też, w chatach w nocy wygasał ogień i było zwyczajnie zimno. Aby spać wyprostowanym, trzeba mieć podstawowy komfort cieplny. Gdy w chacie jest tak zimno, że marznie nos, zaczynamy się kulić w łóżku i nie potrzebujemy zbyt dużo miejsca.
Jak kiedyś wyglądało gotowanie?
Życie dawnej gospodyni domowej nie było łatwe. Praca nad utrzymaniem domu w zasadzie nigdy się nie kończyła. Gdy pranie robi się własnymi rękami nad rzeką przez pół dnia, a każdy sos powstaje przy użyciu warzyw wykopanych własnoręcznie z warzywnika, siłą rzeczy “nie ma się na nic czasu”. Rodziny zwykle były wielodzietne, a jedzenia nie kupowało się zwyczajnie od handlarzy. Wszystko trzeba było je własnoręcznie wytworzyć: uprawiać żyto, ziemniaki, grykę, a następnie zebrać plony. W zimie jadło się to, co przez całe lato zdążyło się zawekować, zakisić lub ususzyć i zgromadzić w ziemiance. Wodę do gotowania trzeba było przynieść sobie ze studni w wiadrze. Nie wszystkie gospodarstwa domowe miały studnie na własnym podwórku. Wiele z nich polegało na studni wspólnej dla całej wioski. Przy takiej wiejskiej studni plotkowano, zapoczątkowywano małżeństwa i rozwiązywano spory. Woda przyniesiona ze studni musiała być zagospodarowywana oszczędnie.
Życie kobiet w dawnej wsi polskiej
Kobieta prawie zawsze chodziła w jakiejś ciąży. Jak urodziła, szybko wracała do pracy w polu. Zabierała zawiniątko z noworodkiem, kładła w wiklinowym koszyku i pielęgnowała uprawy. Wieczorami oskubywała pierze, karmiła ptactwo domowe, doglądała pieca, zamiatała klepisko w chacie. Latem zbierała owoce z przydomowych drzewek, a przed zimą bieliła drzewka dla ochrony przed szkodnikami. Po żniwach przerzucała słomę, aby się szybciej wysuszyła, a zimą chodziła do ziemianki po kolejne porcje zimowanych w niskiej temperaturze czerwonych buraków, kiszonej kapusty (główne źródło witaminy C w dawnej Polsce, w której nie było dostępu do żadnych cytrusów!).
Co to jest ziemianka?
W ziemiankach pod koniec zimy brakowało już w zasadzie wszystkiego. Ostatnie ziemniaki był już nadgniłe. Jabłek zmagazynowanych jesienią nie dało się już od dawna zjeść: naddatek trzeba było wyrzucić. Ludność wiejska w dawnych czasach przed nadejściem wiosny była dramatycznie zmęczona, pozbawiona zasiłków świeżej, wartościowej żywności. Z utęsknieniem czekano na kiełki, pierwsze nowalijki i wszystko to, czym raczy nas wiosna.
Czy w dawnych domach było czysto?
Mimo że kobiety na dawnej wsi zdawały się być przepracowane, w domach niestety czysto nie było nawet w najmniejszym stopniu. Nasza współczesna babcia prawdopodobnie dostałaby zawału, gdyby weszła do takiej chaty. Stwierdziłaby jasno, że jeśli w takim domu jest jakaś kobieta, to nie nadaje się ona na żonę dla jego syna. W kątach wisiały gęste pajęczyny. Po podłodze biegały szczury. Wchodząc do chaty, rozganiało się zwykle stado myszy. Po piecu grasował kot (o ile nie wlazł do ciepłego kojca noworodka). Na podłodze dzień po dniu zalegały kolejne liście kapusty z jednego z obiadów. W rogu gniło zdechłe zwierzątko. Na środku klepiska nieczystości narobiła kura. No cóż, dzisiejsi ludzie z trudem odnaleźliby się w takich warunkach. Z drugiej jednak strony, punktem honoru było pokazanie się w kościele w lśniąco białej lnianej koszuli. Czystej, pachnącej i niepodziurawionej. Jeśli w gospodarstwie były i buty, obowiązkowo zakładano je właśnie na niedzielną mszę. Włosy zawiązywano w chustkę, a niewinnego rumieńca na policzkach dodawano sobie świeżym czerwonym burakiem zerwanym z pola. Tak wyglancowanym można było się pokazać i dawać podziwiać.
Muzeum wsi podkarp